Inowrocław

Wczoraj dla większości społeczeństwa jedynym wydarzeniem kulturalnym była walka Adamka z Kliczko we Wrocławiu. Jednakże dla troszkę innych też we Wrocławiu, ale z prefixem Ino miał miejsce Ino-Rock. Jako, że jestem fanem jednej z gwiazd tam występujących nie mogło mnie tam zabraknąć.  Na scenie Teatru Letniego w Inowrocławiu zagrali – Lebowski, Wolf People, Pain Of Salvation i Brendan Perry (znany dla większości z Dead Can Dance). Chciałbym, więc, podzielić się w kilku słowach moimi odczuciami z festiwalu.

Na samym początku dojazd do Inowrocławia to około trzech godzin z Warszawy, we Włocławku można przejechać się po, według mnie, najbardziej dziurawych drogach, aczkolwiek zjeżdżając już na Inowrocław czuje się wielką różnicę jadąc nowo wyremontowaną drogą. Inowrocław, bardzo ładne miasteczko, z dosłownie dwoma hotelami. Teatr Letni – to brzmi dumnie w wydaniu inowrocławskim – Scena, a dla widowni drewniane ławeczki. Pierwszy raz byłem na koncercie gdzie wielu słuchaczy siedziało. Za ławeczkami lekka górka, a jeszcze dalej, pod górką 6 (dosłownie sześć) ToyToy’ów, co może obrazowo zdefiniować wielkość tej imprezy masowej. 😉 Tuż obok budka z piwem – 4 zł za duże piwo i na zakończenie budka z zapiekankami i innymi fast foodami.

Na Lebowskiego, lekko się spóźniliśmy, udało się usłyszeć nam dwa utwory. Ja chciałem porównać ich grę na żywo z tym co słychać na płycie. Odczucie bardzo pozytywne – dają radę i wróżę im, że staną się bardzo popularni w światku progresywnego rocka. Następnie na scenie wystąpiło Wolf People – młodzi wykonawcy grający rocka z lat 70tych. Muszę się przyznać, że aż tak nie wsłuchiwałem się w muzykę tych artystów, pomimo tego, że nawet siedząc z piwkiem cały czas mieliśmy kontakt wzrokowy ze sceną 😉

Zrobiło się ciemno.

Na scenę wyszli moi mistrzowie – Pain Of Salvation. Nie było trudno dostać się pod scenę i oglądać z tak samego bliska jak w Budapeszcie. Set lista za bardzo się przez rok nie zmieniła. Wybaczcie, może kolejność utworów pomylę, ale co można było usłyszeć: Of Two Beginnings, Ending Theme (w tym momencie widać było, że już coraz mniejsza ilość siedziała na ławeczkach, a był to początek), Linoleum, Ashes, No Way, Of Dust, Kingdom of Loss, Road Salt, Diffidentia, chyba w tym momencie usłyszeć można było nowy kawałek z nowej płyty (jeszcze nie wydanej – Road Salt Two), później Nightmist.

Nikt nie chciał puścić PoS ze sceny. Zeszli, ale weszli… Powtórka z Budapesztu – Daniel na perkusji… Ale śpiewa, był to bodajże cover Johna Lennona, ale nie dam sobie ręki uciąć (Leo – perkusista, w ogóle był nieobecny). Na sam koniec usłyszeliśmy końcówkę płyty Perfect Element, czyli – solówkę Falling i The Perfect Element.


Gdy zeszli i zaczął grać Brendan Perry to już nie było takiego tłumu, nie było takiej zabawy. Była fajna muza, ale tylko Daniel umie bawić się z publicznością. Ktoś na Facebooku napisał: „Poor Brendan Perry… You stole (him) the show at Ino-Rock. Absolutely!
Shame on you!

Podpisuję się pod tym 😉

Teraz historia, która potwierdza, że życie jest nieprzewidywalne – gdy jechałem na koncert wziąłem ze sobą całą dyskografię Pain Of Salvation z zamiarem podpisania jej przez zespół. Idąc już na koncert zdecydowałem, że to za dużo płyt (zgubię, połamię) więc wziąłem tylko (najważniejsze dla mnie) trzy. Niestety na koncercie nie spotkaliśmy zespołu. No cóż… Może w Krakowie. Już pogodziłem się z porażką. A tu dziś… Wymeldowując się, okazało także się, że artyści mieszkali w tym samym hotelu co my i spostrzegliśmy zaspanego Daniela podążającego na śniadanie. Pani z recepcji pożyczyła markera, poczekaliśmy aż zje śniadanie i podpisał wszystkie płyty. Już byłem szczęśliwy, można już jechać do Warszawy, oddaję pisak, a tu w lobby widzę Johana i Fredrika, więc i oni podpisali mi płyty. Szczęśliwy jestem strasznie, że byłem, a Pain Of Salvation na pewno zobaczę w Krakowie i zrobię wszystko aby i Road Salt Two była podpisana!

A na Ino-Rock, jeśli będzie za rok to z chęcią pojadę zobaczyć jak się tam jedzie autostradami 🙂

Pieniacze podpierający się martyrologią…

Myślę, że jesteśmy, już genetycznie, naznaczeni byciem pieniaczami – Ostatnio media donosiły o proteście mniejszości polskiej na Litwie, która nie chce uczyć się przedmiotów w języku (warte podkreślenia, urzędowym) litewskim. Wiem, że wszyscy „polscy patrioci” stanęli murem, ale co by było gdyby… na przykład mniejszość niemiecka zrobiłaby to samo w Polsce? Oni byli by źli, ale Ci na Litwie dobrzy… A przecież robiliby dokładnie to samo.

Legoland

Dzień po powrocie z Kolumbii pojechałem po synka i w poniedziałek rano wyruszyliśmy na lotnisko, aby wspólnie, po raz pierwszy, odwiedzić Billund w Danii.

Szokiem dla mnie było to, że udało nam się dotrzeć tam Lufthansą, bo jak się później okazało to Billund to lotnisko, fabryka Lego, Legoland i nic więcej. A jednak lata tam wiele samolotów rejsowych. Lotnisko było o dużo większym standardzie niż to, które widziałem w Bogocie (ale za dwa lata nie będzie to prawdą). Każdy kto był w Legolandzie wie jak ono wygląda, nawet nie lecąc samolotem, ba… nawet nie będąc na lotnisku 🙂

Dla mnie lekkim szokiem, dzień po Kolumbii, były ceny. Zestaw hotdog + cola, 50 DKK. Gdy w Ikei w Jankach…

Finansowo wyjazd był najdroższym w moim życiu, ale synek, na pewno miał najwspanialszą, jak dotąd, wyprawę w swoim życiu – leciał, po raz pierwszy, czterema samolotami a poza tym bawił się przednie, ja też… Wrócimy tu jeszcze 🙂

BTW: Obawiałem się o młodego, że będzie mu zatykało uszy. Pamiętam, jak w jego wieku, płakałem lądując w Goleniowie lecąc na wakacje i bałem się że spotka go to samo. Wiedziałem, że za moich czasów samoloty były z innej bajki, ale i tak – przezorny, zawsze, ubezpieczony, wziąłem ze sobą gumy balonowe. Przy starcie i przy lądowaniu podawałem synkowi i ani razu, nawet nie powiedział, że coś jest nie tak. A… jeszcze jedno, będąc przy hintach to bałem się także że będzie się nudził, więc nagrałem na mojego Samsunga trochę (znaczy prawie wszystkie) odcinki „Sąsiadów” i dodatkowo wziąłem słuchawki. Pomysł okazał się trafny – nawet miałem czas na poczytanie książki w samolocie 🙂

The fourth trip to Colombia has been finished

I znów jestem w GMT+1, w swoim domu. Ten wyjazd mogę podsumować w następujący sposób – był on najspokojniejszy.

Jednakże mówię Wam, za kilka lat o Kolumbii nie będzie nikt myślał przez pryzmat narkotyków, a przez jej wzrost gospodarczy, przyrodę i złoża mineralne. Pamiętajcie, za 5 lat tak będzie! (już dwie duże polskie firmy tam są 🙂 )

Zmiany w Bogocie

Albo w Polsce coraz czystsze jest powietrze, albo w Kolumbii coraz bardziej zanieczyszczone.

Lepiej, jeśli hotel jest położony nawet kilka kilometrów od miejsca, przespacerować się niż w tym samym czasie jechać taksówką w godzinach szczytu. Jednakże dziś idąc wzdłuż zakorkowanych i pełnych dźwięków klaksonów ulic aż zbierało mnie na wymioty – cały czas czuć w powietrzu smog – stare samochody, autobusy, ciężarówki, co krok czuć też niespaloną benzynę. Rozumiem czemu zacząłem widywać ludzi z maseczkami, których w 2009 w ogóle nie widywałem.

Następne spostrzeżenie – Pełnym zaskoczeniem było dla mnie, że po niecałych dwóch latach (byłem tam przed świętami Bożego Narodzenia 2009), okolica w której najczęściej przebywałem, pracując zmieniła się nie do poznania – Nad ruchliwym rondem powstał wiadukt (w 8 miesięcy!!!), już nie widać wojska – tylko policja, budynek w którym pracowałem został wyremontowany, więc nie tylko Polska uchroniła się od kryzysu.

Ale też widać inne podobieństwa do Polski – lotnisko El Dorado – zaczęło się rozbudowywać, totalny chaos. Wszyscy śmieją się, że jeszcze co najmniej dwa lata utrudnień. Ale… wtedy będzie można wsiąść do TransMillennium (Autobus z wysoko usadowionymi drzwiami na specjalnym buspassie ze specjalnymi peronami, jak dla pociągów zamiast przystanków) – zapłacić 1400 COP (2,2 PLN) i dojechać gdzie dusza zapragnie…

Będąc przy temacie komunikacji – Bogota, tak jak Warszawa zaczęła inwestować w transport publiczny. Gdy byłem pierwszy raz tu w 2007 – były tylko dwie linie TransMillenium teraz widzę je w dużej ilości miejsc. Ciekawostką jest to, że Bus Pas dla TransMillenium jest najbardziej wewnętrznym, najbliżej pasu zieleni, ponieważ drzwi znajdują się po odwrotnej stronie niż my przywykliśmy widzieć. Pomysł fajny, ale na starym mieście mogłyby mieć więcej przystanków, lecz nie mogą bo bus pas musiałby rozszerzyć się o przystanek po środku i kładkę nad całością.

Jutro zrobię fotkę przystankowi i dokładnie wyjaśnię 🙂

Monserrate

Przez trzy wyjazdy marzyłem aby wjechać na szczyt góry Monserrate i zobaczyć Bogotę z oddali.

Najpierw trochę informacji – Monserrate to góra która dominuje nad Bogotą na jej szczycie zbudowany jest kościół.

Kościół powstał w 17tym wieku, teraz jest on sanktuarium, a dodatkowo największą atrakcją turystyczną w Bogocie. Na szczyt liczący sobie 3152m można dostać się w trojaki sposób – kolejka linowa (dziś nie działała), kolejka (coś a’la na Gubałówkę), lub coś dla twardzieli – pieszo. Słyszałem, że sanktuarium to jest dla kolumbijczyków tym co dla nas Jasna Góra, więc prawdziwi pielgrzymi idą/wspinają się pieszo.

Należy jeszcze wspomnieć, że na przeciwległym wzgórzu znajduje się Guadalupe. Można zobaczyć tam coś znanego z Rio czy też Świebodzina.

Ja na górkę wjechałem kolejką – niesamowite widoki i niesamowite wrażenie robi taka przejażdżka, ponieważ kolejka wspina się pod bardzo wysoki kąt.

Następnie kolejka wjeżdża do tunelu i znajdujemy się na miejscu. Idąc w górę od stacji kolejki mijamy stacje z Drogi Krzyżowej (żałuję że nie cyknąłem fotek) a na samym szczycie wznosi się sanktuarium.

W środku nie czuć przepychu, jak dla mnie bardzo purystyczny – oceńcie sami:

Obok sanktuarium znajdują się sklepy w dużych ilościach gdzie można kupić pamiątki, zjeść, a dodatkowo zobaczyć piękne widoki.

Na widokach kończę wpis.

 

Museo de la Sol

I znów jestem w Kolumbii. Mam strasznie napięty plan w tygodniu (pierwszy raz dwa garniaki mam ze sobą, jak nigdy), ale cóż po pierwszym negatywie co można było przeczytać poniżej to klient mojej kompanii zażądał abym, jeśli mogę tu się pojawił, bo w tydzień ogarniam wszystkie zachcianki jakie przez rok się zebrały i wszyscy mają rok spokoju.

Jako, że dzisiejszy dzień, to czas na zmianę strefy czasowej to zostałem zaproszony na zwiedzanie takiej kolumbijskiej Wieliczki – Znajduje się ona 50km od Bogoty.

Języków należy się uczyć – a szczególnie hiszpańskiego jeśli jedziemy do latynoskiej ameryki – był przewodnik, były opisy przedmiotów ale ja nic nie rozumiałem 🙁 Dobrze, że co kilka(naście) zdań słyszałem krótkie streszczenie w języku angielskim.

Może trochę historii na początku. Wiecie jak Hiszpanie dostali się do Bogoty? Jeśli nie to zamieszczam zdjęcie – czerwona strzałka oznacza drogę Hiszpanów w kierunku Bogoty.

Muzeum jak muzeum – nie pamiętam Wieliczki więc nie jestem w stanie porównywać więc tylko fotki na samym końcu wpisu.

Jeszcze jedno, o czym dziś chciałem wspomnieć. To moja czwarta wizyta w Kolumbii, jednakże ostatnie trzy zawsze powiązane były z moim wewnętrznym strachem, który może wywołać obejrzenie telewizji, przeczytanie nawet polskiej wikipedii, więc nigdy nie wychodziłem na miasto sam. No może ostatnim razem po piwo czy papierosy, ale nie dalej niż kilometr. Tym razem po muzeum i lunchu zostałem odwieziony i pozostałem sam, ale dowiedziałem się wcześniej że wszystko mam zostawić w hotelu (nawet paszport), wziąć jakieś ID (ja wziąłem dowód osobisty) i potrzebną gotówkę i spokojnie się poruszać po Bogocie w moim rejonie. Przyznam że tak było, zwiedziłem dziś sam kilka centrów handlowych. Napiłem się Club Columbia w barze i wróciłem do hotelu. Przeszkadzało mi tylko, że nie znam hiszpańskiego, ale jak chcesz się dogadać zawsze staniesz na rzęsach aby druga osoba Cię zrozumiała. A Ci drudzy – kolumbijczycy – są spoko!

Polska to dziwny kraj

Dziś przez cały dzień słyszę o strajku kolei regionalnych – są w d*pie, podnoszą się… Ale muszą dostać podwyżkę, aby firma poszła pod wodę. To coś idealnego na polskie warunki.

Czy związkowiec weźmie lokomotywę w rozliczeniu? gdy jego firma zbankrutuje?

I nie będzie choinki :)

Topic jest zakończeniem pewnego tekstu z bombkami.

No i chyba niektórzy bloga czytają i nie odwiedzę w te wakacje Kolumbii. Nudzę się jak mops. Byłem już nad morzem, a teraz z nudów piszę coś na Androida. Myślę, że jak wszystko ogarnę to w przyszłym tygodniu będzie do ściągnięcia. Ale co by nie mówić, nie piszę już nic tu więcej, nikomu nic nie mówię. Bo słabo wyszło 🙁

Walę focha że siema

Kopia

Dziś jadąc sobie z nad morza i już nie używając nawigacji Google. Doszedłem do pewnych wniosków, o których chciałbym się podzielić.

Kiedy chcemy zrobić coś podobnego do konkurencji musimy zrobić coś lepszego, bardziej innowacyjnego, a nie kopiować utarte schematy. Tak zawszę tłumaczę projekty które mają być pokłosiem czegoś co już zostało wymyślone.

A dziś siedząc w samochodzie, razem z komórką z Androidem doszedłem do wniosku,  ze nic, totalnie nic nie wnosi teraz Google – kopiuje wszystko jak leci – zapisałem się do Google+ i co? I czuję że już to widziałem, kopia 1/1… tylko, że mam „kręgi”, które w języku polskim średnio służą kontaktom. Ale… myślałem, że jakoś inaczej będzie to wyglądać, ale jest to kopia facebooka, jednakże lepiej oprogramowana… Czy z tego względu mam skorzystać z Google+???

To samo z Androidem… Jest fajny, ale jego jestestwo można tylko zawdzięczać iPhonowi i Linuxowi. A czemu Sony ze swoimi platformami umie sobie jakoś radzić, bo stawia na innowację! Google już od dawna nie…

Nie kupię sobie iPhona po tym wpisie, ale kopnąłbym w tyłek jedną z najbogatszych firm aby stała się innowacyjna, bo kopia to coś co już było.. I ktoś wymyśli coś lepszego 🙂