Usprawiedliwienie…

W związku z zaistniałym koncertem Pain Of Salvation w Budapeszcie i moimi imieninami nie będę w stanie ogarnąć świata przez chwilę, więc nie martwcie się… żyję, ale ciężko coś więcej napisać niż  PoS stała sie moją prawie naj, a może naj… (bo przecież to nudne).

Trip – Pain Of Salvation – Budapest – A38!

To może był jeden z najdroższych moich wyjazdów na koncerty, lecz NIESAMOWITY pod każdym względem. Nie żałuję żadnej wydanej złotówki na ten event. Koncert Pain Of Salvation odbywał się w Budapeszcie w niedzielę, jednakże miasto to piękne i wszystko jest otwarte do rana, więc pojechaliśmy tam już w piątek. Miała jechać „banda gamoni” + madzik, ale Madzik się wykręciła, lecz wykręt, a może wkręt był tak ludzki, że wybaczyłem już w pierwszej minutce gdy mi powiedziała o co chodzi (i tak nie ja płaciłem za jej bilet :P).
Cała wycieczka do Budapesztu zaczęła się od kolekcjonerskich biletów – kupno dzięki koledze z mojej firmy (nasze numerki biletów 64, 65, 66), następnie tanie apartamenty – my zgłębiliśmy tu (185Eur za trzy dni!).

Koncert odbywał się na statku na Dunaju, gdzie z daleka widać jest ekskluzywną restaurację (zastanawialiśmy się ile osób tam może się zmieścić – maks 300), ale okazało się że pod restauracją jest imprezownia. Oto zdjęcie poglądowe:

A38

A to na statek w dniu koncertu:

Statek A38

Dotarcie tam nie było krótkie, ponieważ ja jechałem z Warszawy, następnie do Krakowa po resztę składu, później wspólnie do Cieszyna, a następnie kierując się na autostradę z Żyliny do Budapesztu. Wyjechałem z domu około 12tej, w Krakowie znalazłem się przed 17tą (około 1h spędziłem w Krakowie na wjeździe w korku!!!!). Kraków opuściliśmy około 18tej aby w Budapeszcie być o 1 w nocy. Nie powiem, strasznie męczyłem się jadąc po Słowacji i Czechach, ponieważ jechałem dokładnie z przepisami. Chłopakom było dobrze bo mieli piwo 🙂

Apartament niczego sobie – http://www.only-apartments.com/pl/budapeszt/5897/, jednakże miał jeden problem – był korkociąg, widelce, łyżeczki, ale… nie było noża, a my mieliśmy wszystko do jedzenia ze sobą. W sobotę wyszliśmy szukać sklepu aby kupić nóż, lecz niestety okazało się że wszystkie sklepy (prócz spożywczych) były zamknięte z powodu święta. Trzeba było coś poradzić, bo śniadanie trzeba było zjeść… W końcu pożyczyliśmy nóż z knajpy obok – pani popatrzyła się na mnie z uśmiechem lecz dała się przekonać że za pół godziny oddamy. Śmieszna anegdotka, że oddając pomyliłem kafejkę i z nożem w ręku wszedłem do innej…

Moje spostrzeżenia z Budapesztu są następujące: po kryzysie jest to jedno z tańszych miast w UE – picie i jedzenie w restauracjach nie zabija portfela, dodatkowo to miasto nie zasypia – knajpki, nawet małe, otwarte są długo, mają także najlepsze kebaby… Tramwaje wyglądają jak Swingi w Warszawie. Dodatkowo, czego nie zauważyłem, będąc kilka razy wcześniej bardzo dużo bezdomnych widać na mieście…

Nie wiem czemu tak nas Węgrzy lubią… Gdy mówiłem, że jestem z Polski słyszałem „Viva Polonia”…

Koncert był, jak już napisałem niesamowity, kultura węgierska także – na widownię można było wejść z butelkami a bar złączony z widownią był ogromny.

Oto końcówka koncertu, która mnie rozbroiła i uznałem że był to najlepszy koncert mojego życia:

Zdjęcia dzięki uprzejmości kriza… Mogłem nie dostać bo marudziłem, że tyle pstrykają tymi aparatami 🙂

PS. Dodatkowe zdjęcia kriza z koncertu można zobaczyć tu

Życie kruchym jest…

Może się niektórzy śmieją, może drwią, ale po tym jak Nergal znalazł się w szpitalu i wiadomo było, że ma białaczkę, zdecydowałem się być dawcą szpiku. Zarejestrowałem się na stronce. Myślałem, że już o mnie zapomniano, bo trwało to prawie miesiąc, ale otrzymałem dziś wszystkie papiery wraz próbnikami. Jutro odeślę…

Dostajesz kopertę zwrotną, deklarację dawcy, próbniki i tak na prawdę nic Ciebie to nie kosztuje! W przyszłości, jeśli byłbyś potencjalnym dawcą to też nie jest nerka… Luzik, pomóżmy innym.

Krzyża nie musimy nosić i o niego walczyć, ważne, że tu – w głowie – te dwa elektronki empatii się zetkną.

Załapał…

W piątek zadzwoniła do mnie moja ex:
– Wiesz, Krzyś cały czas chce słuchać Sabatona i mówi, że Uprising to Powstanie. A „kawałek” mówi o Warszawie. Prawie się popłakałam. Właśnie oglądamy wspólnie oficjalny teledysk.

I to jest wpis będący komentarzem do wcześniejszego.

PS. W ten weekend mieliśmy płytkę jeden kawałek Krzysia (jedyny), a drugi taty 🙂

Dobra muza ma swoich fanów…

Niektórzy, którzy czytają Facebooka czytali już że mój syn poprosił kiedyś:
– Tata, może puścimy jakąś muzykę jaką zawsze słuchasz
– Dobrze, tylko poszukam czegoś lżejszego, bo to co teraz słucham jest za mocne
– Tata, mocne może być.

I tak przez tydzień próbowałem złożyć składankę, abyśmy nie pojechali z Rotting Christ Aealo (która notabene według mnie jest najzacniejszą płytą tej kapelki). Do wyboru w samochodzie był Acid Drinkers, Danzig, Sabaton i Volbeat. Wrażenia mojego czteroletniego syna były następujące… Acid Drinkers, są dwa kawałki do posłuchania… Na Nothing Else Matters zwątpił i poprosił o zmianę… (coś w tym jest), Danzig znosił nieźle, ale było to po Volbeacie i Sabatonie… Niestety dla mnie, ale nie do końca, pokochał Uprising i cały czas prosił o kawałek o Warszawie… Dziś, gdy odwoziłem go do domu słyszeliśmy już go chyba ze 20ty raz i po prawej stronie także można było usłyszeć mojego pierworodnego „śpiew” „Warszawo waaaaaaaaaa”    (pauza)    „aaaaaaaalcz”.

Niesamowite było dla mnie to, że młodzi ludzie jednak coś z tej muzyki wyłuskują… Dla mnie, po przemyśleniu – dużo refrenów i proste łatwe i do tego łapiące za ucho rytmy. Taki jest heavy metal dla mojego syna. A poza tym… jest coś z historii, martyrologii…

Tu link do ukochanego kawałka mojego syna

PS. On słyszał, nie widział… Bo nie powinien widzieć tego teledysku w tym wieku