A może jednak racja…

Dziś – świeciło słonko, a ja jechałem z powrotem do deszczowej Warszawy z działki , na którą odwiozłem syna po weekendzie.  Jechałem do trasy S7 (przez chwilę jest ona ekspresowa, ale jej nawierzchnia już dawno nie), jechałem przez tereny zielone (niezabudowane) z prędkością bliską do dozwolonej, bo tam za bardzo – bezpiecznie  – nie da się rozpędzić. Okulary przeciwsłoneczne na nosie, przyjemność z jazdy, jeden pagórek, później w dół do doliny i znów na wzniesienie. Będąc w dolinie widzę na czubku wzniesienia, prawie niewidoczną postać rowerzysty, ale coś mnie zdziwiło – wydawało mi się, że postać ta jest on na osi jezdni. Zwolniłem prawie przed przeszkodą. A przeszkodą był pijany rowerzysta – jechał od lewej do prawej.

I w tym momencie pomyślałem, że on ma szczęście, że ja go zobaczyłem wspinając się na wzniesienie, a gdybym nie zauważył??

Zawsze myślałem, że rowerzysta i kierujący pojazdem mechanicznym to dwie różne bajki, ale powiem Wam, że od dziś jestem za tępieniem tego typu występków.